Strony

czwartek, 18 października 2012

Denko wrześniowe w połowie października? Czemu nie!

   Czym byłby miesiąc bez denka? Jestem z siebie na prawdę dumna, bo w ciągu miesiąca udało mi się wykończyć parę produktów, które miałam już bardzo długo. 
Jak to zwykle bywa trafiłam na buble, zwyklaki i na kosmetyki, które chętnie kupię ponownie. Nie owijając w bawełnę przedstawiam wam listę produktów wykończonych we wrześniu. Wiem, że już połowa października, ale mogę z czystym sercem powiedzieć, że nic co wykończyłam po wrześniu nie znajdzie się w dzisiejszym zestawieniu.


Kosmetyki myjące:

  • Isana Dusch Oil - olejek myjący dostępny w Rossmanie. Używałam go również do mycia włosów. Mimo wszystko jednak nie wyrobiłam sobie o nim jednoznacznej opinii (oprócz smrodka), ale chciałam go kupić ponownie. Niestety nie mogę go nigdzie znaleźć. Mam nadzieję, że go nie wycofali? Czy kupię ponownie: TAK, jeśli jest jeszcze dostępny.
  • Emulsja do higieny intymnej dla kobiet dojrzałych Venus- Owoce Goji i oliwa z oliwek. Mimo nie za ciekawego składu bardzo dobrze mi służył. Najważniejsze jest to, że nie powodował żadnych przykrych sytuacji, co niestety u mnie często się zdarza przy złym doborze takich kosmetyków. Czy kupię ponownie: NIE, ale tylko dlatego, że Facelle zagościł w mojej łazience jako produkt uniwersalny i aktualnie nie widzę powodów, do zakupu czegoś innego. Aczkolwiek pompka jest dla mnie rozwiązaniem rewelacyjnym. Może jeśli go kiedyś spotkam, włożę go do swojego koszyka. Może...
Kremy: 

  • Ziaja- krem oliwkowy do twarzy- takie wielkie opakowanie kupiłam myśląc, że jest on do ciała. Długo go kończyłam, na końcu starałam sie go jednak nie dawać na twarz, bo miałam wrażenie, że zaczął zapychać. Wolę się jednak o nim szerzej nie wypowiadać, bo negatywna opinia może u mnie wystąpić raczej przez znużenie się takim wielkim kremem. Czy kupię ponownie; NIE, bez żadnego ale.
  • Balsam do stóp z BeBeauty- doskonale wam znana seria z Biedronki. Moim zdaniem jest to całkiem przyzwoity krem do stóp za śmieszne pieniądze. Efekt utrzymywał sie do wieczora następnego dnia, a stopy były gładkie. Nie zauważyłam nawilżenia w okolicach pięt, ale tam gdzie moja skóra jest cieńsza, bardzo fajnie sobie radził. Czy kupię ponownie: TAK
  • Krem pod oczy z serii Optimals- Oriflame- recenzja TU Czy kupię ponownie: TAK, tym bardziej po aktualnych doświadczeniach z żelem od Flosleka, który sie u mnie nie sprawdził.

 Inne:

  •  Pink Passion- dezodorant od Fa- czy był jakoś specjalnie antyperspirujący- nie powiedziałabym, zawsze zresztą używam kulki, ale uwielbiałam jego zapach. Teraz postanowiłam kupić coś innego, ale z pewnością kiedyś jeszcze do niego wrócę. Czy kupię ponownie: TAK
  • Olejek pichtowy- używałam w celu pozbycia się zaskórników o czym pisałam TUTAJ. Brzydactw dzięki niemu pozbyłam się z nosa, ale trądziku na czole i brodzie niestety już nie. Ponadto po skończeniu "kuracji" zaskórniki wracały gdzie ich miejsce. Czy kupię ponownie: NIE WIEM
Próbki:


W sumie o próbkach się wolę nie wypowiadać. Wiadomo, że jedna saszetka to za mało aby produkt zadziałał, ewentualnie może nas uczulić. Ale jedna próbka zasługuje na parę słów więcej. Niebieska saszetka to olejek do twarzy z ATP Bio-essence Radiant Youth Essence. Dostałam ją dzięki uprzejmości jednej z blogerek, która dołączyła mi to cudo jako gratis. Wystarczyły dwie krople na całą twarz, aby pokryć ją całą, wiec saszetka wystarczyła mi na bardzo długo. Moje policzka jeszcze nigdy nie wyglądały tak jak u lalki, a tu proszę, niespodzianka =) Bardzo pozytywnie zostałam zaskoczona, ale aż się boję sprawdzić ile kosztuje pełnowymiarowe opakowanie. Cóż. Może kiedyś =)

A jak u was wasz miesięczny projekt denkowy? Jakieś perełki?


wtorek, 9 października 2012

Spowiedź pastelowej- należy wam się parę słów wyjaśnień...

   Obiecałam wam w ostatnim poście, że wytłumaczę się z mojej nieobecności.
Nie wiem jak zacząć, zbiegło się tyle wszystkiego, że opuściła mnie nawet przyjemność z prowadzenia bloga. Mam problemy osobiste o których nie chciałabym pisać, do tego doszedł III rok dietetyki, pracuję dłużej i chyba dopadła mnie już jesienna depresja.
Wchodzę na bloga ostatnio z musu. Nie chcę pisać notek przez siłę, ponieważ wy to od razu wyczujecie i teksty na pewno nie będą staranne. Makijaży już w sumie nie mam jak robić, bo po powrocie z pracy nie mam już odpowiedniego światła i na zdjęciach nic nie zobaczycie. Mam duży projekt denkowy z tego miesiąca i na pewno na dniach go dodam, tak samo jak recenzje do których sie zobowiązałam.
Kiedyś cieszył mnie każdy komentarz, każdy nowy obserwator. To nie to, że mam to gdzieś, ale straciłam w jakiś niewyjaśniony sposób całą radość z prowadzenia mojej strony.
Wiem, że to minie, muszę tylko ogarnąć swoje życie, bo inaczej blog zejdzie na dno z poziomem notek a tego nie chcę.

Dlatego zawieszam prowadzenie bloga aż do odwołania. Terminu nie znam. Może będzie to tylko tydzień, a może parę miesięcy. Nie mam wiary w siebie, a tym samym w pisanie dla was.

Przepraszam =*

poniedziałek, 1 października 2012

Ujędrniamy: Summer Slim od Soraya

  Witajcie po ponad dwutygodniowej przerwie. Coś stało się z moją systematycznością, ale pozwolę sobie nie rozdrabniać się na szczegóły w tym poście i jakąś organizacyjną notkę wrzucę wkrótce. 

Dziś chciałabym was zaznajomić z produktem z którym nie wiązałam zbyt dużych oczekiwań. Mowa o kosmetyku z firmy Soraya, Balsam do Ciała wyszczuplająco-antycellulitowy Summer Slim.
Jak wiadomo, mazidła są jedynie wspomagaczami w walce z pomarańczową skórką. Aby zniszczyć ją szybciej i dokładniej niezastąpiona jest odpowiednia dieta uboższa w węglowodany i tłuszcze oraz przede wszystkim ruch. 
Nie mam zamiaru sobie rezygnować z przyjemności w kuchni, jestem wystarczająco chuda, a mój ruch to opieka nad dzieckiem i średnio długie spacery. Mimo wszystko dołożyły się do tego czynniki genetyczne i moje uda nie cieszą się zbyt jędrnym wyglądem. Dlatego ucieszyłam się kiedy od sklepu internetowego wizaz24.pl dostałam do testów balsam do ciała o działaniu antycellulitowym.


Opakowanie: biała, estetyczna butelka o pojemności 400 ml. Niestety jest jak to bywa w tego typu produktach nie jest przeźroczysta i nie wiem kompletnie ile mi zostało produktu po miesiącu jego użytkowania. Ale wielkim plusem jest to, że posiada on pompkę, co ja osobiście cenię bardzo wysoko. Na dodatek jest ona zabezpieczana, dzięki czemu bez obaw mogę wrzucić ją do walizki, kiedy jadę do rodzinnego miasteczka.


Konsystencja produktu jest bardzo gęsta i wg mnie jest od dość wydajny. Wchłania się szybko, aczkolwiek na źle osuszonej skórze, czyli np. takiej świeżo "wyciągniętej" spod prysznica może sprawiać problemy. Nie bieli skóry, nie zostawia tłustej warstwy, ale zdziwiłam się kiedy zauważyłam, że pozostawia coś w rodzaju poświaty, która rozświetla posmarowaną partię naszego ciała. 
Nie powoduje uczucia gorąca czy zimna, ani nawet mrowienia. I tu widzę jedyny minus produktu, bo ja uwielbiam efekt chłodzienia jak na przykład po Slim Ekstreme.

Balsam w swoim składzie zawiera zieloną herbatę oraz kofeinę, która jak wiadomo jest powszechnie znana jako doskonały środek w walce przeciw cellulitowi. Latem nie sięgam po peelingi do ciała, ale nie długo zacznę znów zdzierać się własnym peelingiem kawowym, który w połączeniu z tym balsamem powinien do wiosny zdziałać cuda. Jak nie więcej.

Wg producenta:
  • wyraźnie zmniejsza objawy cellulitu TAK
  • stymuluje przemianę materii i spalanie tłuszczu TRUDNO POWIEDZIEĆ
  • skutecznie wyszczupla RACZEJ NIE
  • redukuje zaokrąglenia TRUDNO POWIEDZIEĆ
  • doskonale ujędrnia oraz detoksykuje TAK
  • zawiera ekstrakt z zielonej kawy oraz kofeinę





Balsamu, mimo jego innych zastosowań, używałam tylko na uda. I o ile nie spodziewałam się większych efektów po miesiącu stosowania, to ja już widzę różnicę, głównie w strefach mniej objętych cellulitem czyli np. przód nóg i okolice kolan. Pupa jest jeszcze do poprawki, tak samo jak tył ud, ale wierzę, że wszytsko da się zrobić. W tamtym roku za długo czekałam na zmianę i latem trudno mi było wyjść w krótkich spodenkach, ale z tym produktem, już zimą powinnam bez obaw latać w szortach- oczywiście tylko w mieszkaniu =D
Myślę, że produkt jest godny polecenia. Wspomagany masażem może szybciej pomóc uporać się z brakiem jędrności naszej skóry. Polecając go wam zapraszam na stronę wizaz24, gdzie możecie go dołożyć do koszyka =)

Od sklepu otrzymałam również cienie do powiek. I nie wiem co z nimi zrobić. Są tak słabe, że nie potrafiłam wam nawet zrobić swatchy, a co dopiero pokazywać je na oku. Plus za to że przyszły dobrze zabezpieczone, co widać na zdjęciu poniżej. W środku są trzy odcienie niebieskiego, ale po zdrobieniu ostatniego zdjecia, aparat mi sie zbuntował. Ale nie macie czego żałować... Bubelek. I kropka.


Miłego wieczoru:

piątek, 14 września 2012

Alkohol w kosmetykach

     Ten składnik w kosmetykach pielęgnacyjnych jest wszechobecny. Aby zostać świadomym konsumentem dobrze jest wiedzieć kiedy jest on pożądany, jak na przykład we wcierkach, a kiedy się go wystrzegać. Jak zwykle wszystko jest jednak dla ludzi, my jedynie musimy uważać, aby nie przesadzić i sprawdzać czy alkohol w naszym kosmetyku jest dla nas dobry i czy nie robi nam za dużej szkody.



- etanol, spirytus roślinny, spirytus rektyfikowany (grain alcohol) – u osób z suchą cerą może powodować podrażnienia. Jednak przy niskim stężeniu wraz ze składnikami nawilżającymi nie musi wyrządzić nam krzywdy.
Zmniejsza ilość potrzebnych konserwantów, ale przede wszystkich działa antybakteryjnie, przyspiesza wchłanianie aktywnych składników i zmniejsza lepkość produktu.

- alkohol denaturowany (alcohol denat.),  alkohol SD 10-40, SD-alcohol, SD-alcohol 40, SD-alcohol 40-B – etanol, ale skażony innymi substancjami. Może wysuszać, podrażniać cerę a także wywoływać odczyny alergiczne

- alkohol wielowodorotlenowy, glikole (gliceryna, glikol propylenowy, sorbitol) – mają właściwości higroskopijne, nawilżają, wygładzają i uelastyczniają, pozostają w skórze do 24 godzin a kosmetykowi zapewniają gładką konsystencję.

- alkohole tłuszczowe (cetyl alcohol, cetearyl alcohol, decyl alcohol, mirystyl alcohol, palm alcohol, searyl alcohol) – stabilizują układ w emulsji. Są składnikami, które nie podrażniają za to zmiękczają skórę, natłuszczają ją a także wygładzają. Są jednak wśród nich składniki zapychające takie jak: lauryl alcohol, oleyl alcohol, isostearyl alcohol

-alkohole konsumpcyjne takie jak wino, piwo czy sake- pojawiają się raczej w charakterze dodatku, działają nawilżająco, regenerująco oraz antyoksydacyjnie (np. czerwone wino)

Uprzedzam, że nie jestem znawczynią tematu, a opisane składniki to tylko moja wiedza zaczerpnięta z internetu. Myślę jednak, że pomogłam wam i zapraszam do poprzedniej części wpisów, gdzie opisywałam składniki komedogenne.

wtorek, 11 września 2012

Dzbanek/ Filtr do wody AQUAPHOR PRESTIGE

     Odkąd tylko zamieszkałam w Poznaniu i najnormalniej w świecie zaczęłam tu pić herbatę, zapragnęłam mieć dzbanek filtrujący wodę. Długo nie czekając udałam się do sklepu i zakupiłam tradycyjną Britę. Z wiadomych powodów. Marka zdazyła wyrobić sobie już dobrą opinię i balam się czegoś innego.
Od tego czasu woda z "dzbanka" służyła nam do robienia herbaty, na której nie znajdował się już osad, kubki się domywały a sam smak naparu był o wiele bardziej aromatyczny.

Ponadto woda jest dla mnie składnikiem maseczek, toników które robię sama. Dlatego post znalazł  się na moim blogu.

Kiedy dowiedziałam się o możliwości przetestowania nowego dzbanka, nie znanej mi firmy, od razu się zgłosiłam. Można by się spytać po co, skoro miałam już jedno cudo w domu, ale skusiła mnie wizja większego czasu użytkowania filtra niż w Bricie. A i design nowego był o wiele bardziej miły dla oka.


 Opis producenta

Prestige to zgrabny i poręczny filtr dzbankowy. Unikalna ruchoma pokrywka chroni wodę przed kurzem, a wskaźnik zużycia informuje, kiedy należy wymienić wkład. Wszystkie elementy filtra wykonane są z wysokiej jakości plastiku spożywczego.
Który filtr będzie dla mnie najlepszy?
Uniwersalny: Do wody twardej, Do wody miękkiej, Do wody chlorowanej.
*Usuwa wszelkiego rodzaju zanieczyszczenia
*Nieznacznie obniża twardość wody

Specyfikacja

Wymiary: 253x117x255 mm
Pojemność dzbanka / lejka: 2,8 / 1,4 L
Pokrywa:ruchome żeberka, licznik
Wydajność: 300 L
Szybkość filtracji: 3-10 min/lejek
Usuwane zanieczyszczenia
Chlor: 100%
Produkty ropopochodne: 95%
Metale ciężkie: 99%

więcej informacji: www.aquaphor.pl



Zacznę od pokrywki, która urzekła mnie od razu, ale i również trochę zaniepokoiła. Wlot na wodę to ruchome żeberka obsługiwane za pomocą "dżwigni"(?). Wygląda to ciekawie, zapobiega dostaniu się kurzu do środka, ale obawiałam się, że przy wlewaniu wody będzie się ona rozpryskiwać. Nic takiego się na szczęście nie dzieje =)
Do góry umieszczony jest również licznik przypominający o zbliżającym się czasie wymiany filtra. Jest on w formie zegara i o wiele lepiej się go użytkuje niż w mojej "starej" Bricie. 

Wykonanie całego dzbanka jest solidne, ale nie wiem jak z trwałością plastiku. Jakoś mnie nie korci żeby rzucać nim o podłogę, sprawdzając czy się rozsypie na kawałeczki.
Niestety kiedy chcę nalać sobie wody do szklanki, a w lejku jest jeszcze ta nieprzefiltrowana, przelewa się ona gdzieś bokami i rozpryskuje gdzieś indziej niż stoi szklanka. 

Design bardzo mi się spodobał i myślę, że to jeden z ładniejszych, tego typu, produktów. Wygląda bardzo nowocześnie.

Woda jest smaczna, bardzo często piję ją samą, lub z syropem. Oczywiście gotuję z niej herbatę, czy kawę, która ma wtedy bardziej wyrazisty smak. Jak już pisałam wcześniej używam jej również do robienia własnych kosmetyków, ale także podlewam nią kwiaty. Ufam produktowi i jestem z  niego bardzo zadowolona.


Sam filtr starcza na 3 miesiące, a nie jak w poprzednim moim dzbanku na 3-4 tygodnie. Jest więc bardziej ekonomiczny.

Jeśli planowałyście zakup takiego produktu, to bardzo wam go polecam. Mój poprzedni cudak powędrował do babci, a nowy nabytek zostawiłam sobie =) 

A wy filtrujecie wodę? Miałyście kontakt z takimi produktami?


Przetestowałam dzięki portalowi urodaizdrowie.pl


sobota, 8 września 2012

Aktualizacja włosowa- sierpień

   Zastanawiałam się czy w ogóle pokazać wam w tym miesiącu efekty. Ścięłam sama delikatnie końcówki (ale i tak nie obejdzie się bez pomocy fryzjerki) i w ogóle nie widać przyrostu. Faktem jest też, że na drugim zjdęciu włoski bardziej mi się pofalowały.
Ale...
zdecydowanie są bardziej odżywione i błyszczące. Zmieniłam trochę pielęgnację, dodałam również laminowanie, które w tym tygodniu musze powtórzyć. Znalazłam też fajny sposób na ujarzmienie kosmyków, ale o tym w innej notce =) 



Plan sierpniowy:

  • mycie co 3-4 dni
  • Amla - na 3-4h przed myciem włosów, 2 razy na noc
  • szampony- Babydream, Green Pharmacy do włosów przetłuszczających się (raz na półtora tygodnia), olejek do kąpieli z Isany
  • odżywki/maski: Isana z olejkiem z babasu,  Joanna mięta i wrzos (bez spłukiwania), Pilomax
  • od czasu do czasu  Gliss Kur 7 Oil (rzadko), końcówki: jedwab z Green Pharmacy, Biosilk
  • wcierka: Radical
  • dodatkowo piję pokrzywę i zielona herbatę oraz biorę Mega Krzem 
  • + wszystkie niekosmetyczne sposoby opisane TU (nie licząc wpadek opisanych we wstępie)



piątek, 7 września 2012

Róż w roli głównej: manicure i makijaż oka.

     Jestem dziewczyną i nie boję się różu. Oczywiście nie przesadzam i kolor ten jest przeważnie dodatkiem, lub gra dominującą acz stonowaną rolę. Dodatkowo uważam, że jest twarzowy i pozwala nam się poczuć kobieco, ale nie nachalnie seksownie. 

Postanowiłam w końcu pokazać wam lakier z Safari, który otrzymałam w ramach współpracy z firmą Quiz Cosmetics. Jest przepiękny i zastąpił mój ulubiony lakier z Golden Rose. Czy do końca? No właśnie nie bardzo. O ile kolor jest tak samo wściekły (choć może ten jest odrobinę bledszy) to w kwestii jakości różnią się dość znacznie. 

Lakier Safari tworzy smugi co odwraca moją uwagę od malowania płytki przy skórkach. Na zdjęciu mam nałożone dwie warstwy, ale gdyby nie kłopot przy pierwszej, obyłoby się bez poprawek, bo kolor jest nieziemski. 
Trwałość jest średnia, raczej podobna do innych lakierów z tej serii, które nota bene bardzo lubię. Mam ich parę w swojej kolekcji i z reguły jestem z nich bardzo zadowolona. 

Kolor to intensywny róż. Niestety jak zwykle zdjęcia nie oddają prawdziwego odcienia.



Rano postawiłam na delikatny makijaż oka, aczkolwiek bardziej skupiłam się na dolnej części. Przy opadającej powiece piękny róż Rainbow z paletki Oh So Special widoczny jest tylko przy zamkniętym oku. Tym razem nie chodziło mi o "otwarcie oka" a jedynie na efekcie cienia zgubionym gdzieś na tym zdjęciu. Główną rolę w tym makijażu odegrała fioletowa kreska na dolnej powiece zrobiona podwójną kredką z Color Trend z Avonu. Linia wodna została delikatnie podkreślona białą kredką z Miss Spoty. Na rzęsach mam nowy nabytek: maskarę z Ingrid Bad Girls stylish lash efect. Ponoć wodoodporna....


A na wieczór wystarczy dodać więcej cieni na górną powiekę i domalować kreskę eye-linerem. I można iść na miasto !

   A wy...? Boicie się różu?